COS SIE KONCZY, NIC SIE NIE ZACZYNA
Opuscilem wszystkie puste korytarze
nie zostawiajac za soba
okruchow smaku ich zdradzonych ust
jakze skrepowane byly wowczas
moje dlonie
nie ma nie ma
zagryzamy juz tylko puste policzki
dzis pozwalam im splywac po twarzy
mam dwadziescia szesc lat
przywyklem do wypelniania klatek
chory na nieuleczalnosc izolacji
UPSIDE DOWN
Kozuni :)
Uznajmy ze poznalem tysiac jeden basni
napisanych na przescieradlach wlosow
kobiety bez twarzy
koscioly z piasku
jest jakis dramatyzm w ich dloniach
podanych do snu
i kiedy mysla ze rozmawiaja ze swoim bogiem
znow mylac imiona
kobiety bezcielesne
posagi z goracego wosku
zatapialem w nich dlonie
az po horyzont
gdzies pomiedzy poczeciem a terazniejszoscia
wrzezbilem w nie troche snow i kart
i te pewnosc ze pewnego dnia przejrza
owocami u mych stop
kobiety bezmyslne
z zielonej jarzebiny
sloma i jedwab
ORION
Jesteś krwią szepczącą w moich uszach
sumą zbioru schizofrenii
akordy Twego oddechu na karku
kołysanka mimo wrzasku mew
przeglądamy się w kroplach deszczu
odnajdziesz mnie w ciężarze
każdego włosa na poduszce
jesteś chłodem palców wśród fal gorączki
już zamilkły pijane okna
chwytam ich czerń i rozlewam przed oczami
rozpuszczę warkocze żył
na dywan pod Twe stopy
tańczymy na bliźniaczych płaszczyznach snu
pierwszą i ostatnią jest m
y jako centrum wszechświata
immanentna potrzeba
No comments:
Post a Comment