Wednesday 18 May 2011

Z tomiku nadrealistycznego (21):

PIERRE REVERDY - CZAS MIJA

Pierwsza zapalona na niebie gwiazda odbija się już
w szybie chaty. Podróżny udający się w zbyt długą drogę,
gdzie nie będzie kamienia, na którym mógłby usiąść, ani
drzewa, pod którym mógłby się schronić przed zbyt rozległą
nocą i dobiegającym z dala hałasem, uciekał gnany niejasnymi
groźbami strachu.

Nigdy nie znajdował innego schronienia, niż przestrzeń.
Światło przesuwało się powoli coraz niżej, po ramionach
krzyża, po szczycie kalwarii i po zniszczonych schodach
osuwających się w rów na zakręcie, skąd prowadzi w górę
droga. Widział świetlisty ślad kroków innego, który długo
tu przebywał. Tego, który zawsze odchodzi, gdy się na
niego czeka.



PIERRE REVERDY - SAMOTNOSC

Nad głową drewniane gzymsy niedokładnie jeszcze przycięte
W dłoni przezroczysta woda rzek
I we wszystkich kierunkach słoneczne promienie
podnoszące powieki obrzeża horyzontu na których drżą cyprysy
Rząd podobnych do siebie mężczyzn
ciągnie do klasztoru o nie domkniętych bramach
W oddali za dwoma skałami i górą
po której krzewy staczają się w głąb wąwozu niepewnymi ruchami
Wszystkie ptaki się zlatują i mówią równocześnie
Widać jeden tylko wylot nocy
I nie jest to ten który przebłyskuje przede mną
Ale skoro bez potrzeby wygaszono wszystkie bramy
Niebo jest blade jak policzki zmarłego i ręce u krzyża
Ogień wzbija się z domu powyżej drzew
I płomień miesza się z dźwiękiem innych głosów



PIERRE REVERDY - NIEPOZORNY WYGLAD

Pociąg gwiżdże i odjeżdża wśród dymu rzednącego nisko pod niebem.
To długi konwój łez i na każdym peronie, gdzie trzeba się rozstać, coraz to inne ramiona powiewają chustkami. Ale on jest sam i jego okulary ciemnieją od łez innych,
a może od deszczu uderzającego o szybę, do której przyciska nos. Nikogo nie zostawił i nikt nie będzie go oczekiwał na dworcu, gdzie wysiądzie.
Zresztą nie ma zwyczaju opowiadać o swoich podróżach, nie potrafi opisać miejsca,
w którym był. Być może nigdzie nie był, a kiedy patrzeć na niego, ze strachu, by go
o coś nie zapytano, spuszcza wzrok lub wznosi go ku niebu, gdzie rozpływają się wciąż nowe obłoki. Po przyjeździe, bez oznak radości lub zniecierpliwienia odchodzi sam w głąb nocy i pod gazowymi latarniami oświetlającymi go raz po raz niknie ze swoją walizeczką w ręce. Jest sam, można przypuszczać, że jest sam. Jednak coś za nim idzie, a może ktoś, w dziwnym kształcie cienia.



PIERRE REVERDY - O SWICIE


W moim śnie głowa dziecka znajdowała się pośrodku.
Jeśli chmury zbiorą się na twoim dachu, a deszcz cię
oszczędzi – czy zachowasz w tajemnicy ten podwójny cud?

Ale żaden głos cię nie woła. Jeśli wstaniesz i będziesz szedł
boso, rozchorujesz się. Dokąd zresztą mógłbyś stąd iść,
poprzez parowy światła?

Pierzyna trwała w milczeniu; z podkurczonymi pod siebie
nogami idzie podpierając się na skrzydłach i wychodzi.
Był to anioł i jeszcze bielszy świtający poranek.

No comments:

Post a Comment

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...