Wednesday 18 May 2011

Z tomiku nadrealistycznego (23):

PIERRE REVERDY - KREW MALZENSTWA

Wołał na uliczce w ukryciu
Ja jestem mężem tej rozchełstanej kobiety
Która pokaże wam serce i duszę za darmo
Oglądajcie
Godzina odjazdu wybiła już dawno
Potem był już tylko przypadek podróże bez końca
I ta podróż która się kończy sami wiecie jak
Ale nie wiadomo kiedy
Nikt nie wie kiedy

Mężczyzna i kobieta byli do siebie podobni
Za bezcen ciało i za bezcen dusza
Nie wiadomo już kto był mężczyzną a kto kobietą
Wyszedłszy razem wracali tymi samymi drzwiami
Ile czasu tam pozostawali
Tego także nikt nie wie

Kiedy znów wyszli byli tak do siebie podobni
Gotowi na wszystko
Że nie można ich było rozdzielić
Trzeba ich było zostawić razem
A kiedy przyjeżdżał pociąg wypełniony aż po okna
Ktoś niewidoczny pędził z tyłu
To podróż bez końca
Można rozpocząć ją w porę lub spóźnić się na pociąg
Podróżni wysiadają jeden po drugim
Wchodzą na ścieżkę małego cmentarza
Przysiadają na kamiennej ławce
Cyprysy niosą w palcach księżyc
Ci którzy odjechali śmieją się z tych co wyruszają
I radość ich potrwa co najmniej do jutra
Ale trzeba pokrzyczeć trochę na jego żonę
Znikła on został została i ona
Byli tak podobni do siebie
Że jedno bez drugiego nie mogłoby umrzeć

Miasto jest zbyt wysokie i prostopadłe
Opuściliśmy uliczkę gdzie słońce grzało
Na brukach sztywno pnących się w niebo
Dla wsi cienistych wierzb i jasnych strumieni
Dla malowanej na zielono karczmy
Na wypłowiałej łące
Milczący las otwiera drzwi
Strumienie to szyny gdzie woda drzemie w upale
Patrzymy w niebo nadchodzi niepamięć kołysze cisza
Nareszcie spokój i ukojenie
Wracają gromadnie wspomnienia
Urodziliśmy się tutaj miasto przyszło później
Włóczymy się po ulicach z których chciałoby się wyjść

Ale to już koniec spoglądamy na siebie
Mamy takie same oczy taki sam nos
Usta mówią te same słowa
Jak bardzo jesteśmy do siebie podobni
Tylko ducha tu nie ma
Więc gdzie jest ukryty
Ach złodzieju złodzieju odsłoń swoją koszulę odsłoń spojrzenie
Chciałbym cię rozszarpać

Nie wyjawiłeś mi wszystkiego



PIERRE REVERDY - NADZIEJA NA POWROT

Ręce uniesione w stronę miejsca w którym grzmi
mocarna wściekłość
Kto się zemści
Nawet jeśli wszystko powróci do ciszy na długo
Zachowana zostanie pamięć o piorunie
Słaby się modli
Biedny krzyczy
A ja ani pobity ani zwycięski
Do połowy wolny i niewolny o mało nie umarłem
Ciężkimi ciosami fałszywej radości wypędzam Nudę
Jest sucha
Stoi za ruchomym wieszakiem jak cień
Przybity do ściany
Jaki to był wspaniały huk
Upiłem się jak winem
Głowa mi się wzdęła
Rozpacz jest szczególnie uparta
To ona prowadzi do głębi wszystkiego
Jakiej głębi
Zbadana dziura nie jest warta trudu
Widać ją
Wspinam się na sztywnych rękach
Usta gorzkie i wykrzywione
Po ulicach biegnę jak szalony
Aż do ogrodów gdzie bawią się dzieci
Ciche i dzikie ich gesty zapowiadają
Co stanie się później
W końcu zamiast upaść na jezdnię
Styrany jak zmordowany koń
Wdrapuję się na wyższe piętra bez wysiłku
A śnieg leciutko zaczyna padać



PIERRE REVERDY - HORYZONT

Mój palec krwawi
Piszę do ciebie
Nim
Skończyło się panowanie starych królów
Sen to kiełbasa
Ciężko
Zwisa z sufitu
Popiół twojego cygara
Zawiera całe światło
Na zakręcie drogi
Drzewa krwawią
Morderca słońce
Kaleczy sosny
I wszystkich przechodzących po mokrej łące
Wieczór w którym zasnął pierwszy puszczyk
Byłem pijany
Moje ręce zwisały luźno
A niebo mnie podtrzymywało
Niebo w którym co rano przemywam oczy
Moja czerwona ręka to słowo
Krótki sygnał w którym drga płacz
Krew wylana na bibułę
Atrament nie kosztuje nic
Chodzę po plamach-kałużach
Pomiędzy czarnymi strumykami które dalej płyną
Na koniec świata gdzie jestem oczekiwany
Oto źródło albo krople krwi płynące
z mego serca które słyszę
W błękicie nieba trąbka wzywa na zbiórkę

No comments:

Post a Comment

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...