MARKO RISTIC - ICH LIEBE, DU LIEBST, ER LIEBT
Nie zapomnia gdzie ostatnim razem widzial ogrodzenie
Ktore dzieli go od sily, ktora dzieli go od delikatnosci, ktora go dzieli
Od niego samego zamyslonego pewnego jesiennego dnia
Na otynkowanej scianie pewnej puszczy z dymu, pewnej puszczy miedzy
Czterema otynkowanymi scianami
Jesli cie wola, jesli cie wola i idzie ku tobie jak
Ku mostowi z ktorego rzuci sie pod pociag
Poniewaz i ty jestes smutna i obojetna jak niemoznosc
Zobaczysz w jego oczach odblask noza ktory
Dlugo czekal aby utopic sie we krwi, ktory
Dluzo marzyl o takiej chwili gdzie nie ma granic
I nareszcie zablysnal ponad zyciem jak jastrzab
W chwili kiedy na niebie zachodzi ostatni powroz
Z ktorego zwisa jawa lub zle przeczucie lub okragla bryla nadziei
Za ktorym nic nie ma oprocz pustych pol slonej ziemi
I martwych skamienialych ryb i gniewnych ramifikacji smierci
W jednym jedynym blysku bez zmian, w jednym jedynym
Spojrzeniu bez mrugniecia ktore cie w mgnieniu oka obejmie
Jesli i ty jestes smutna i obojetna jak dzien dobry
Dla niego bez pozegnania naiwna i nie pojmujaca
Ze juz wiecej o tobie nie zapomni na wszystkich odlamkach ziemi
Dokad wlecze swoj cien, dokad go wlecze jego cien
Ktory pada na ogrodzenie i upodabnia sie do noza ociemnialego od zaru
Ktory pada na most i upodabnia sie do samego siebie
Jego spojrzenie na tobie ociemniale od niemoznosci krwi
Jego mysl o tobie, jego mysl na tobie
Kiedy przypominasz sobie ze bylas dzika i nieskazitelna
VITEZSLAV NEZVAL - ANTYLIRYKA
Wypowiadac sie prosto jakze zapomniana sztuka
Tym silniej olsni mnie ogrod w srodku zdania
albo latryna to nie ma znaczenia
nie rozrozniam juz zjawisk podlug piekna lub obrzydliwosci ktora im przypisaliscie
to co tragiczne nie potrzebuje uciekac sie do prowokacji
mowic spokojnie pelnym slowem
chociaz nie ma potrzeby zebys zbytnio krzyczal
mysl do tej chwili zwiazana przez powtarzajacy sie ceremonial
laczy sie jedna z druga jak noc z dniem
kon ciagnie woznica drzemie w rolete uderzyl piorun
albo jaskolka wpadla do pokoju sedziego sledczego
sa dni kiedy nas piesn rani i kiedy taniec jest jak wstretny klebek ktory kopiesz noga
plesn na murze zauwazona przypadkowo wzrusza mnie glebiej niz znakomity film
Szlismy reka w reke i ty mowilas
ty mowilas bez grymasow ktore cie oddalaja od mojego serca
twoje oczy juz po raz trzeci zapatrzon w drzewo na zakrecie ulicy
iskra powstaje kiedy jeden krok zaskakuje drugi
twoje oczy byly tak bardzo oczami
i jak nie plakac skoro jest tu niespodziewana noc
widze twoje oczy w nocy
otwarte jak wtedy w dorozce i jak dzis w pelni poludnia gdzies na Letniej
ktos mowi i ja go slucham
przy koncu zdania wchodzimy do dzielnicy o ktorej zupelnie zapomnielismy
za ktoryms naroznikiem swiatlo gazowej latarni maly New York
co wam pomoze wzywanie wszystkich ptakow skoro ich nie widzieliscie
wrobelek ktory w ogrodku restauracyjnym czeka na moja bulke
jest swawolniejszy niz rym
syrena z niedalekiego przedmiescia wyploszyla go z reklamy przekupki
a plakatowy tytul obok otwartego kosciola rowniez wynurzyl sie w odpowiednim czasie
odkladasz przepocony kolnierzyk
jak glowe meduzy abym w ten sposob mogl okreslic blizej pokoj w ktorym jestes
mowie do was
nie zapominajcie o patrzeniu z boku
ktore pozwala rozroznic poezje od akademii
mysl jest zywa
kon nigdy nie przypomina osla
ani niebo wody
jest miedzy nimi naturalna roznica na ktora nie trzeba zwracac uwagi
mordercze pleonazmy przepedzily mnie z wielu towarzystw
gdzie czas uplywa na zabawach w konwersacje
swiece sobie latarka kieszonkowa na jablko walajace sie przy schodach i jestem zdumiony
daj sie prowadzic reka w reke jak my dwoje
idziemy blisko przy sobie czytelniku
ja tylko o pol kroczku z przodu
daje sie tak samo zaskakiwac jak ty
wierz mi nuda mnie przeraza
i to jest gwarancja ze nie bedziemy mowic banalnie
wyprzedza nas samochod
biore cie lekko za ramie
a skoro droga jest wolna
dokoncze ci swoja historie
i nawet nie musze sie wstydzic kiedy przechodzimy obok lustra
albo kiedy mijamy katarynke ktora sprawia
ze nagle przerywam rozmowe
i ze spiewam
LUDVIK KUNDERA - GROZNY KOMPAS
1.Jesli to wszystko jest tylko gra
I pytania padaja
akord po akordzie
Caly czas nam zaglada przez ramie
napotkana kobieta
ktora maci swoim oddaleniem
jedyny czysty ton
Jedyny
czysty
ton
2.Nawet gdyby wylecialo nie wiem ile
zamaskowanych twarzy
nigdy sie nie rozprzegnie
podziemne jezioro
Bedzie to pierwsze ukaszenie
na granicy lasu
i chwiejnego zboza
Nigdy sie nie rozprzegna
pozlacane szyje
Bedzie to uscisk smiertelny
3.W upalne poludnie
kapnela zywica
ze stalowego firmamentu
Skracalem znow i znow
odleglosci miedzy slupami milowymi
I bylo znacznie jasniej
gdy miedze pasowialy
do pojedynkow
Moze osiagna
najdalsze krance
twojego oka...
4.Tak oto rdzewieje opowiesc
przed samym koncem
gdy zaciskaja sie petle
w oczach
Opuscic zimny korytarz
bez drzwi
Nie przeczuwamy nawet
calej ostrosci
czystego horyzontu
5.Nawet na tej rowninie
igla kompasu tanczy
Szlak dokadkolwiek
prowadzi noca
Tylko kobieta
6.I ona tez
wyroczna i niewidzaca
pomiedzy a pomiedzy
U kresu snu
ul sie budzi
i zasypia
od uderzenia serca
I ona tez
zanim odejdzie
okryta podwojnymi firmamentami
No comments:
Post a Comment