Cale zycie zrywam sie i padam,jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,i chwytają mnie złe listopadyczarnymi palcami gałęzi.Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,niepokojem, który serce zatruł-to dlatego spiewać już nie umiem,tylko wołam wołaniem wiatru,To dlatego codziennie sie tułampo wieczornych, po czarnych ulicachi prowadzi mnie wilgotny trotuarw mgłę wilgotną, która bólem nasyca.Acetylen słów płonie na wargach,płonie we mnie bolesna maligna,chodze błędny, jak ludzie w letargu,zawsząd, zawsząd niepokój mnie wygnał.Nie ma wyjscia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.Jestem wiatr szeleszczący w liściach,jestem liść zagubiony w wichurze.Tylko w oczach mgła i oczy bolą,tylko serce bije coraz częściej.Jak błekitny płomień alkoholu,płoniesz we mnie moje nieszczęście.Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,w mgłe za włosy mnie wloką wieczory,lecą za mna, nieprzytomne, pospieszne,moje słowa, moje upiory.Muszę wiecznie zrywać się i padać,jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.Pochwyciły straconą radośćnagie gałęzie.Przelatują, wieją przeze mnielistopady chwil, których nie ma...To-tylko liście jesienne.To-pachnie ziemia.
Wednesday, 8 December 2010
Wladyslaw Broniewski - Listopady
Etykiety:
poezja,
wladyslaw broniewski
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment