Staje sie sercowy
Wszedzie gdzie twoj cien mogl polaczyc sie z moim
Krew jest na pierwszy punkt widzenia jak na znak szpady
I splywa rosa by cie zbudzic ze snow niepowtarzalnych
Co zadaja dowodow ze milosc jest miloscia
Jak belladonna trucizna
MARKO RISTIC - INNE ZASTOSOWANIE
Nie waz sie przygladac, powiedzialem lub tez nie, tej scianie ktora plonie na krawedziach
Jesli chcesz zeby i jutro laka byla laka
Poniewaz gdzies w ceglach ukryta jest jaszczurka plomienia
Ktorym odtad kazdy twoj dzien bedzie obrebiony
Abys samotnoscia nazwal te sucha mgle z krwi
Ktora uwienczona bylaby szpetna twarz jawy
Zajrzyj, jesli potrafisz, w to nie przezyte
I nie pomoze ci nic slowo "wirtualny"
Ciarki powoli wysiadaja z pociagu tej wirtualnej przyszlosci
W szarym plaszczu i z torba w rece schodza na peron mego dnia
Jedno oko maja zakryte a kapelusze zupelnie wymiete
I stoja. Stacja mego czasu jest dla nich za ochydna
O zupelnie niegodna ich krolewskiego oblicza
Z ktorego nie schodzi, a byl akurat dzien deszczowy, wilgotna bladosc
Ze wszystkich stron wokol nich na mojej przestrzeni plonie korona murow i drzew
Ze wszystkich stron wyrasta to co je tu wezwalo
To co sobie wypowiedzialem lub tez nie zeby sie odnowilo
Czy bede pamietal ze nie moge zapomniec swego pogladu
Na cegly, ktore pozorna smierc oddziela od bezskutecznosci
Na cegly, ktore mnie od bezskutecznosci oddzielaja pozorem, definitywniej
DUSAN MATIC - METNY POLOW W BYSTREJ WODZIE
Niechaj noc bedzie taka, jakiej chcecie, ale co wiem, to wiem.
pofrune do pierwszego lozka z ktorego kielkuje trawa. Pofrune.
jest jednak ktos kto jest rozsadny i wrazliwy, straszliwie jeczy za murem. Jednak
i wokol tego wiersza metaliczny las w ktorym spaceruja moi przyjaciele. Moi przyjaciele,
z reka na kibici kobiety lub plomienia. Plomienia lub zwidu.
i ci ktorzy nigdy nie mowia przy tym stole. Oszpeceni.
a ze wszystkich stron nadciaga senna woda ktorej dotykaja swoimi bosymi stopami, tajemniczymi jak rece. Nogami.
i na dnie tej wody zamknela oczy ta o ktorej nigdy nie mysle. Nie mysle.
zamknela oczy aby lepiej mnie widziec, aby lepiej strzec. Strzec.
gdyz ona strzeze, ona strzeze aby nic nie poszlo na marne. Do diabla.
nad tym wierszem moja pochylona glowa, moja zraniona moja smieszna glowa.
Niebieski kolor na zawsze zmieniony, zmiazdzony, pokruszony. Mrowki,
mrowki troche niebieskie, troche szkaradne zanurzaja sie w leniwych glebokosciach. W moich
jesli wyteze wzrok seks nocy zajasnieje w gwiazdozbiorze. Bose gwiazdy jak uszy zebry. Zebry i dziewczyny.
noc, noc musiala wiazac slowa tego zdania. Na te pijane kawki czeka siec.
noc przychodzila i odchodzila, jakby nikt nie przychodzil i nie odchodzil, ze wszystkich stron, z serca.Z czarnych zwierciadel.
noc lubila kiedy szeptaly wzgorza. Wzbudzaly podziw.
noc rosla jak przypuszczenie, ubywalo jej jak sprochnialego ksiezyca.
noc otwierala sie jak odrzwia, jak sciezki ktore zawsze knuja spisek. Stara palme swiatla.
jak noc kochankow, tymi samymi schodami
o ziemio, coraz ciszej sie schodzi.
jesli jestem przymglony
dosc ale to dosc
jesli przypominam sobie pierwszy. Doprawdy.
czyj pas lezy e tych lasach?
obraz peknietego lustra to nasze zapomnienie. Moje, twoje, nasze, nasze.
znow powraca jak obloki przed jutrznia. Przed jutrznia.
piekna jest jak przypadek jak dwa kroki odcisniete na trotuarze, jak
zbrodnia, jak plama atramentu na tym wierszu, jak czerwcowa noc pelna swietlikow, jak zacisze przed pierwszym sniegiem. Jak dwa kroki.
jesli jestes tu aby ukladac czas jak ziarna. Jak sadze.
jesli jestes zegare, ktory chodzi a ktory nie ma wskazowki. Nie ma.
wymienionym, ostrzezonym.
kim, kim ona jest? Kto ty jestes? Ty, ty.
jest piekna, jest cudowna, jest zroszona.
on jest zamkniety w watrobie czasu
nie, nie jest wieczny, ale wietrzny.
nie, jest tylko cienisty, ciernisty
on to ja, on to ty, on jest zoltym koniem lub pytaniem.
rza konie albo droga.
idz, idz, to jest widok wyrwany z ziemi. Widok do konca.
idz, idz, cichna kamienie, kamienie.
wroc do tego zwierzecego pisku, do tego spisku, groz i milcz.
jeden glos w nocy bez ciszy. Bez ciszy.
nie zapomnialem ani ryby ani ptaka z bladym czolem. Nie
gdyz przeczuwaja one ze w gorze lepszy niekiedy zywot szelesci.
w przeddzien nocy
w oczach nocy
na oczach gdzie obgryzaja kosci jakichs ciezkich rzek
gdzie teraz zlopiemy draby zlopiemy
boze jakiez cudowne sa dni - przycodzi zolniez, mowi i odchodzi. Odchodzi.
zolniez ktory moze nawet nie istnieje
ale ja go na pewno wydam i zabije.
No comments:
Post a Comment