PORTRET NOCY I TRZECH ZACHODOW SLONCA
***
Już minęły ostatnie chwile owadów
sromotna klęska pełnych zagrożeń eskapad
nadszedł czas na kąpiel -
Księżyc nuża się w atramentowej czerni
wokół niezliczone świece gwiazdozbiorów
gęsta smoła mroku zalała otoczenie
szepczą szeleszczą szumią
gałęzie potrząsane dłonią wiatru
ciężkie akordy ciemności tulą powieki
w sferze domysłów głowy ścięte
sennie opadają na miękkie poduszki
Ziemia wciąż wiruje niewyczuwalnie
popędzana spokojnymi oddechami
motyle nocy stukają ślepo do okien
przemarznięte trawy wyczekują świerszczy
pomne oper sprzed kilku miesięcy
zimno bawiąc się w akupunkturę
szpileczkami z lodu znieczuliło zmysły
***
Gdzieś w słonecznej poświacie
rozbrzmiewa barwnym kołem tęcza
promienie zamieniają szarość
kamieni na dnie rzeki w złotą mozaikę
prąd wody żągluje krajobrazem
marszczy zniekształca drży
nieboskłon pęka witrażem
jak błękitna sukienka na wietrze
ta sama sukienka - łopot skrzydeł
krzyk zachwytu z ptasich serc
niosący się w oślepiającą biel horyzontu
jak pod szklaną kopułą rośniemy -
niebo u szczytu ciemnoniebieskie
"źdźbła traw poruszają się. Nieustannie."
Mocno pachnie ciężkie powietrze
płuca pijane zapachem ziemi
uszy pełne lasu pełne rzeki
kopyta sarny całują ziemię w biegu
***
Mrowie oczu zazdrości niebu
koloru sycącego wszystkie zmysły
na jednolitej tkaninie lśni półkole
blasków Słońcu odpromienionych
efemeryczny złodziej świetlny
zapalił już latarnie w kocich oczach
wlewa czerń w wierzchołki drzew
melodia wieczoru biegnie po dachach
zza szyb wyglądają złowieszcze ekrany
zbłąkana żaba zaśmiewa się głośno
z żenującego kawału prezentera
grom z zamykanych drzwi przecina nieboskłon
nietoperz ruszył w pościg za swym cieniem
krążąc na kształt nieskończoności
Maciejka rosiewa swe perfumy dookoła
chcąc oszołomić powoli rozkwitające gwiazdy
szarość z dogasającego ogniska
rozpuszcza się w chłodzie powietrza
***
Zadymiony róż horyzontu powoli wypełza
ponad wierzchołki odległych drzew
przymknięte do połowy oko Księżyca
zachęca ptaki do lotu - byle wyżej
zachód Słońca rozbrzmiewa trelem
rośliny zaczynają tracić soczystość
samolot na kształt spadającej gwiazdy
rozsnuwa nić pajęczyny topniejącej na wietrze
pąki kwiatów całują swe wnętrza
komary koncertują irytując widzów
do orkiestry niespodziewanie dołącza sarna
grająca na strunach z gałęzi malin
atakuje odchodzi i znów wraca
las przybrał niebieską suknię
by godnie powitać gwiazdy wieczoru
zstępujące w parze z dokuczliwym chłodem
liście szepczą między sobą zatrwożone
zwierzęta ustępują miejsca cieniom
No comments:
Post a Comment