Sunday, 13 February 2011

Poezjoaza (2):

SYLVIA PLATH - TATUS

Nie wystarczysz mi już, nie wystarczysz
Mi już, czarny bucie,
W którym mieszkać musiałam jak noga
Przez lat trzydzieści, blada i niezdrowa,
Ani odetchnąć, ani kichnąć sobie.

Tatusiu, i tak uśmierciłabym, cię.
Umarłeś, zanim zdążyłam –
Ciężki jak marmur, worek pełen Boga,
Koszmarna postać z jednym sinym kciukiem
U nogi, wielkim niby foka z Frisco,

Z głową w dziwacznych falach Atlantyku,
Gdzie fasolowa zieleń wpada w błękit lnu,
W wodach opodal przepięknego Nauset.
Z modlitwą o twój powrót kładłam się do snu.
Ach, du.

W niemieckiej mowie, w polskim mieście
Rozpłaszczonym przez walec
Wojen, wojen, wojen.
Ale miast o tej nazwie jest sporo.
Polaczek, mój przyjaciel,

Mówił, że ich tam mają tuzin albo dwa.
Więc nigdy nie odgadnę, w które właśnie ty
Zapuściłeś się nogą i zakorzeniłeś
I nie przemówię już nigdy do ciebie
Mową, która więźnie mi w ustach.

Bo wpadła w potrzask z kolczastego drutu.
Ich, ich, ich, ich
Więzło mi w gardle.
O każdym Niemcu myślałam: to ty.
A ich obleśny język

Niby parowóz, niby parowóz
Sapiąc wiozący mnie jak Żyda,
Żyda do Dachau, do Auschwitz, do Belsen.
I zaczęłam mówić jak Żyd.
Myślę, że mogłabym być Żydówką.

Czyste śniegi Tyrolu, jasne piwo wiedeńskie,
Coś to z bliska mniej czyste się wyda.
Z moją krwią półcygańską, z pieskim szczęściem bez oka,
Z talią kart do taroka, z talia kart do taroka
Może jestem przypadkiem od Żyda?

Zawsze byłam przerażona TOBĄ,
Z twą Luftwaffe, z indyczym bulgotem,
Z tym starannym wąsikiem,
Z jasnym okiem aryjskim.
Panzer-stworze, panzer-stworze, Ach Ty –

Nie Bóg, ale swastyka.
Że nieba ani widać zza jej czarnej mgły.
Każda kobieta uwielbia Faszystę,
Ciężar buta na sobie, brutalne,
Brutalne serce zwierza takiego jak ty.

Tatusiu, stoisz przy tablicy
I ten obrazek w pamięć mi się wrył,
Prawda, że z przedzieloną brodą, nie kopytem,
Ale przecież nie mniejszy szatan,
Ale nie mniejszy czarny zbir,

Który serduszko przegryzł mi na pół.
Miałam dziesięć lat, kiedy spuścili cię w dół.
Miałam dwadzieścia, kiedy próbowałam umrzeć
I dostać się z powrotem, z powrotem do ciebie,
Myślałam: nawet kości moje ci wystarczą.

Ale wyciągnęli mnie z dołu
I poskładali mnie i posklejali.
I już wtedy wiedziałam, co zrobię.
Stworzyłam sobie model ciebie,
Faceta w czerni Meinkampfu.

Z miłością do obcęgów i łamania kości.
I rzekłam: chcę, o chcę.
I teraz już, tatusiu, wiesz wszystko.
Czarny telefon przycięty u źródła
Już nie będzie sączył obcych głosów.

Za jednym razem obu was ubiłam,
Także wampira, który mówił, że jest tobą
I przez rok krew moją pił.
Przez całych siedem lat, gdybyś chciał wiedzieć.
A teraz już, tatusiu, połóż się do grobu

Z kołkiem w tłustym czarnym sercu;
I wioska jednej łzy nie uroniła.
Teraz tańczą i depczą po tym, czym byłeś ty,
Oni zawsze wiedzieli, że ten wampir to ty,
Tatusiu, ty parszywcu, teraz już skończyłam.



SYLVIA PLATH - LADY ŁAZARZ

Znów to zrobiłam
Co dziesięć lat
Udaje mi się -

Żywy cud, skóra lśni się
Jak hitlerowski abażur,
Prawa stopa

Przycisk,
Twarz bez rysów, żydowskie
Cienkie płótno.

Wrogu mój
Zedrzyj sobie ze mnie ręcznik.
Czyżbym wzbudzała strach?

Nos, oczodoły, zębów pełny garnitur?
Jutro
Nie będzie mi już czuć z ust.

Wkrótce, wkrótce
Ciało, które żarła czarna jama
Poczuje się na mnie jak w domu,

Uśmiechnę się jak dama.
Mam niespełna trzydzieści lat.
I jak kot muszę umrzeć dziewięć razy.

To byl Trzeci Raz.
Co za bezsens
Unicestwiać tak każdą dekadę.

Milion włókien.
Pogryzając fistaszki tłum
Pcha się, by

Patrzeć jak mnie odwijają starannie.
Strip - tease monstr.
Panowie, panie

Oto moje ręce
Moje uda. Tak
Może i zostały ze mnie tylko skóra i kości,

Niemniej jestem tą samą kobietą.
Pierwszy raz miałam dziesięć lat.
Był to wypadek.

Za drugim razem
Chciałam wytrwać po kres i już nie wrócić.
Kołysałam się

Zamknięta w sobie jak muszla.
Musieli wołać i wołać.
Wygrzebywać ze mnie robaki jak lepkie perły.

Umieranie
Jest sztuką tak jak wszystko.
Jestem w niej mistrzem.

Umiem robić to tak, że boli
Że wydaje się diablo rzeczywiste.
Można by to nazwać powołaniem.

Dosyć łatwo jest to zrobić w celi.
Dosyć łatwo jest to zrobić i w tym trwać.
To teatralny

Powrót w dzień
Na to samo miejsce i w tę samą twarz, by usłyszeć
ten sam krzyk:

"Cud"!
Jakby mi dano w pysk.
Proszę płacić,

Za oglądanie moich blizn proszę płacić
I za słuchanie serca -
Ono znów stuka w ciszy.

Proszę płacić, drogo płacić
Za każde słowo i dotyk
Lub kroplę krwi,

Za włosów kosmy, strzęp ubrania.
Tak, tak Herr Doktor.
Tak, tak Herr Wróg.

Jestem pańskim dziełem.
Pańską chlubą.
Dziecięciem ze szczerego złota,

Które roztapia byle krzyk.
Miotam się jak opętana.
Proszę nie myśleć, że nie doceniam pańskich starań.

Popiół, popiół -
Pan go rozgrzebuje, ogląda.
Ciałą i kości już nie ma -

Mydło,
Ślubna obrączka,
Złota plomba,

Herr Got, Herr Lucyfer,
Strzeżcie się
Strzeżcie.

Z popiołu
Wstanę płomiennowłosa
By połknąć mężczyzn jak powietrze.



SYLVIA PLATH - KRAWEDZ

Kobieta osiągnęła doskonałość .
Jej martwe

Ciało na usmiech dokonania,
Złuda greckiego determinizmu

Płynie w zwojach jej togi,
Jej bose

Stopy zdają się mówić;
Doszłyśmy dotąd, to już kres.

Zmarłe dzieci skręcone jak białe węże,
Każde przy małym

Dzbanie mleka już próżnym.
Ona zwija je

Z powrotem w swe ciało jak
Róża swe płatki, gdy ogród

Tężeje i zapachy uchodzą
Z głębokich świeżych krtani kwiatu nocy.

Księżyc nie musi się smucić
Patrząc z kościanego kaptura.

On przywykł do tych spraw.
Jego żałobna szata powiewa.

No comments:

Post a Comment

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...