Czytam poezję kiedy jestem szczęśliwa lub smutna. Piszę - tylko w drugim przypadku. Ostatnio moje życie straciło całą liryczność. Nie ma dobrze. Nie ma źle. Nie oznacza to wcale, że w końcu osiągnęłam równowagę, stabilizację. Raczej jest to swego rodzaju stagnacja, otępienie. Połączone ze sobą stan nieważkości i zatapianie się w ruchomych piaskach. Pomimo tego nie żałuję niepewności jaką niesie obecna sytuacja. Dzięki niej mam zezwolenie na posiadanie nadziei.. Gdy zdecyduję się podzielić mym miejscem na ziemi, niechybnie ją utracę. Składając ofiarę z siebie dla dłoni Twoich - moja dusza stanie się pustym łonem.
Jakże żałosne z nas istoty. Budujemy związki z kamienia mydlanego, obawiając się samotności. Przypisujemy jej 3 pary rąk i skórę zimną jak korund. Moje sny powiedziały, że ona jest feniksem. Kiedy płacze - to ciepłe, oddychające ciało zamienia w kamień. Jej. Moje.
Dźwięk Twojego imienia znów uratował mi życie.